sobota, 25 października 2014

Dzień 4 - opowiadanie 1 - Usiąść przed podróżą

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej."
Ryszard Kapuściński


Dzień Cztery.

Usiąść przed podróżą



Grafitowa Toyota Rav 4 powoli minęła zniszczoną tablicę drogową z napisem "Sokółka -15km, Białystok - 55km", którą w czasach jej świetności można było określić mianem zielonej. Kierowca wrzucił prawy kierunkowskaz i rozchlapując błotniste kałuże skierował auto w kierunku maleńkiej przydrożnej stacji benzynowej. Słońce zniknęło już za horyzontem ustępując miejsca narastającej szarości zmierzchu. W tym oświetleniu budynek stacji nie wyglądał zachęcająco. Odrapane ściany, brudne szyby oklejone pozdzieranymi naklejkami z napisem "Petrochemia Płock" , które wodę widywały najwyraźniej tylko w czasie deszczu i samotnie dyndająca na delikatnym majowym wietrze nie osłonięta pięćdziesięcio watowa żarówka wywołująca tańczące wokół blade cienie powodowały, że klientów widywało się tu raczej od święta. Kierowca SUV-a podjechał pod dystrybutor numer jeden, jedyny na stacji posiadający w ofercie olej napędowy, zatrzymał się miękko i odczekał około minuty aby uspokoić turbinę po czym wyłączył silnik. W tym samym momencie w otwartych drzwiach budynku ukazała się postać kulejącego staruszka, najwyraźniej właściciela stacji. Ubrany był w sprane robocze ogrodniczki gdzieniegdzie uwalane smarem i flanelową koszulę w kratę. Twarz jego w miejscach gdzie nie przykrywała jej gęsta siwo ruda broda sięgająca prawie do kieszeni ogrodniczek poorana była zmarszczkami. Kolor jego wąsów jak i palca wskazującego i serdecznego lewej ręki wskazywał, że palił często i namiętnie papierosy nie najlepszej jakości. Staruszek spojrzał ze zdziwieniem na luksusowy samochód i lekko utykając skierował kroki w jego stronę. Drzwi kierowcy otwarły się zamaszyście i sekundę później obok samochodu stanął niewysoki mężczyzna w wymiętym garniturze. Na oko około czterdziestki z nalaną czerwoną twarzą i rozbieganymi oczami oraz burzą zmierzwionych rudych włosów skojarzył się staruszkowi z palącą się zapałką.
-Dzień dobry Panu. - dziadek pokuśtykał pod dystrybutor - co nalać?
-Dziękuję, sam sobie poradzę - odburknął kierowca kierując się w stronę wlewu paliwa znajdującego się po prawej stronie auta.
-Pan pozwoli - ponowił ofertę staruszek - szkoda by było gdyby się Pan pobrudził, a to nie najnowszy dystrybutor, pamięta jeszcze Jaruzelskiego i czasami przecieka.
-Ok to do pełna ropę poproszę.
-Ocho ho rzadko zdarzają mi się tu tacy klienci bardzo proszę.
Kierowca powiódł wzrokiem po stacji i otaczającym ją lesie na tyle na ile pozwolił mu na to szybko zapadający zmrok.
-Sam pan tutaj siedzi ? - zapytał łypiąc na właściciela spod krzaczastych rudych brwi.
-Taa odkąd żona zmarła. Sprzedałem mieszkanie w Sokółce i przeprowadziłem się tutaj. Emerytura i to co tu zarobię pozwala jako tako przeżyć choć klientów coraz mniej. A Pan ? Jedzie Pan w stronę granicy?
-Tak podobno Białorusini wynaleźli szczepionkę, chcę się tam przedostać.
-Ach szczepionkę...-odchrząknął staruszek lekko zakłopotany - ale na co szczepionkę?
-No jak to nie wie Pan co się dzieje na świecie?
-Wiesz Pan...nie za bardzo mnie to interesuje dopóki listonosz co miesiąc przynosi mi gotówkę, jeśli mnie Pan rozumie. - kierowca skinął głową - Tu telewizor odbiera tylko jedynkę a ja i tak nie lubię go oglądać. Z przyzwyczajenia oglądam tylko "Modę na sukces" ale to tylko dlatego, że z żoną oglądaliśmy i tak się jakoś przyzwyczaiłem ale dzisiaj już nie było. Tylko wiadomości jakieś więc wyłączyłem. A tak a propos wie pan jak nazywa się jedyny Forrester, który nie spał z Brook z serialu? Subaru forester - dziadek zaniósł się śmiechem zginając się wpół po chwili śmiech zmienił się kaskadę strzelającego kaszlu - Cholerne papierosy. - zaklął - no ale mówił coś pan o lekarstwie.
-O szczepionce - poprawił go - gdyby posłuchał Pan tych wiadomości, to dowiedział by się Pan, że na świecie bardzo szybko rozprzestrzenia się choroba. Ludzie wariują i atakują innych ludzi próbując ich zjeść. Na razie nie ma na to lekarstwa ani szczepionki a każdy ugryziony zostaje zarażony i sam zaczyna atakować zdrowych ludzi. Mi samemu udało się wydostać z Warszawy i uciec aż tu. Znaczy nie do końca samemu. Z tyłu śpią jeszcze moje dzieci.
Oczy staruszka spoważniały gdy usłyszał co opowiada jego pierwszy tego dnia klient. Po chwili odwrócił wzrok w stronę tylnych drzwi Toyoty próbując dostrzec coś przez przyciemniane szyby luksusowego auta. Zmierzch nie zamierzał mu tego ułatwić.
-Niestety jesteśmy tu tylko we trójkę. Moja żona...moja żona nie miała tyle szczęścia. - wzrok kierowcy stężał a on sam wbił go głęboko w betonowy podjazd stacji.- Musieliśmy zatankować, zapaliła się już rezerwa, to było piętnaście kilometrów za Warszawą, ja nalewałem paliwo a żona miała za nie w tym czasie zapłacić...rzucić cholerne pieniądze na ladę i iść z powrotem do samochodu...gdy doszła do lady kasjer obrócił się w jej stronę...zobaczyłem przez szybę jak cofa się krok za krokiem przerażona...czemu szła tyłem cholera, czemu się nie odwróciła - z kącika oka na czubek buta kierowcy spadła łza - gdyby się odwróciła zobaczyła by za sobą drugiego chorego. Ugryzł ją prosto w szyję. Z miejsca, w którym stałem widziałem jak krew trysnęła z przerwanej tętnicy a ona upadła. - kierowca spojrzał na właściciela stacji szklistymi oczami - podbiegłem w kierunku budynku stacji, żeby jej jakoś pomóc ale po chwili sama podniosła się na nogi i "widząc" mnie przez szybę wyciągnęła w moją stronę ręce i krok za krokiem zaczęła iść w moim kierunku. Wiedziałem, że to już koniec. Cofnąłem się do auta w samą porę bo do drzwi, które zostawiłem otwarte doczołgał się taki chory bez nóg i próbował dostać się do dzieci. Rozwaliłem mu łeb pojemnikiem do mycia szyb i czym prędzej uciekłem.- kierowca podciągnął nosem.
-Cholera Panie jeśli mówisz Pan prawdę to chyba dobrze, że mieszkam na takim zadupiu, tu to chyba nie dotrą.
-Ma pan szansę. Z tego co wiem oni muszą jeść. Muszą się żywić a ugryzienie powoduje infekcję a chorzy chorych nie zjadają więc jak zabraknie zdrowych ludzi to chorzy nie będą mieli się czym odżywiać i sami padną. Pytanie ile to potrwa.- kierowca otworzył bagażnik i wyjął z niego butelkę wody
W tym momencie w szybę od strony tylnego siedzenia uderzyła mała rączka. Staruszek podskoczył wyraźnie przestraszony. Uderzenie powtórzyło się drugi i trzeci raz.
-Obudziły się...moje dzieci. Chciałby je Pan poznać - zapytał z dziwnym uśmiechem kierowca.
-Czemu nie odpowiedział staruszek.
Rudy mężczyzna obszedł samochód i otworzył drzwi. Staruszek w gęstniejącym mroku pochylił się by spojrzeć na pasażerów w bladym świetle samochodowej lampki. Dwójka maluchów przypiętych pasami do dziecięcych fotelików jak na komendę wyciągnęła w jego stronę zakrwawione rączki i rozdziawiła usta próbując go ugryźć. Dziadek obrócił się przerażony w stronę kierowcy i w ostatniej chwili ujrzał lecący w stronę jego głowy ciężki klucz do zmiany opon.
Po kilku minutach kierowca ostrożnie wyciągną z tylnego siedzenia resztki zwłok właściciela stacji, rzucił je koło dystrybutora i z rozmachem zatrzasnął tylne drzwi.
-Samochód zatankowany...

...dzieci najedzone...

...możemy ruszać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz