"Istnieje coś takiego jak
zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy
nieuleczalnej."
Ryszard Kapuściński
Dzień Cztery.
Usiąść przed podróżą
Grafitowa Toyota Rav 4 powoli minęła
zniszczoną tablicę drogową z napisem "Sokółka -15km,
Białystok - 55km", którą w czasach jej świetności można
było określić mianem zielonej. Kierowca wrzucił prawy
kierunkowskaz i rozchlapując błotniste kałuże skierował auto w
kierunku maleńkiej przydrożnej stacji benzynowej. Słońce zniknęło
już za horyzontem ustępując miejsca narastającej szarości
zmierzchu. W tym oświetleniu budynek stacji nie wyglądał
zachęcająco. Odrapane ściany, brudne szyby oklejone pozdzieranymi
naklejkami z napisem "Petrochemia Płock" , które wodę
widywały najwyraźniej tylko w czasie deszczu i samotnie dyndająca
na delikatnym majowym wietrze nie osłonięta pięćdziesięcio
watowa żarówka wywołująca tańczące wokół blade cienie
powodowały, że klientów widywało się tu raczej od święta.
Kierowca SUV-a podjechał pod dystrybutor numer jeden, jedyny na
stacji posiadający w ofercie olej napędowy, zatrzymał się miękko
i odczekał około minuty aby uspokoić turbinę po czym wyłączył
silnik. W tym samym momencie w otwartych drzwiach budynku ukazała
się postać kulejącego staruszka, najwyraźniej właściciela
stacji. Ubrany był w sprane robocze ogrodniczki gdzieniegdzie
uwalane smarem i flanelową koszulę w kratę. Twarz jego w miejscach
gdzie nie przykrywała jej gęsta siwo ruda broda sięgająca prawie
do kieszeni ogrodniczek poorana była zmarszczkami. Kolor jego wąsów
jak i palca wskazującego i serdecznego lewej ręki wskazywał, że
palił często i namiętnie papierosy nie najlepszej jakości.
Staruszek spojrzał ze zdziwieniem na luksusowy samochód i lekko
utykając skierował kroki w jego stronę. Drzwi kierowcy otwarły
się zamaszyście i sekundę później obok samochodu stanął
niewysoki mężczyzna w wymiętym garniturze. Na oko około
czterdziestki z nalaną czerwoną twarzą i rozbieganymi oczami oraz
burzą zmierzwionych rudych włosów skojarzył się staruszkowi z
palącą się zapałką.
-Dzień dobry Panu. - dziadek
pokuśtykał pod dystrybutor - co nalać?
-Dziękuję, sam sobie poradzę -
odburknął kierowca kierując się w stronę wlewu paliwa
znajdującego się po prawej stronie auta.
-Pan pozwoli - ponowił ofertę
staruszek - szkoda by było gdyby się Pan pobrudził, a to nie
najnowszy dystrybutor, pamięta jeszcze Jaruzelskiego i czasami
przecieka.
-Ok to do pełna ropę poproszę.
-Ocho ho rzadko zdarzają mi się tu
tacy klienci bardzo proszę.
Kierowca powiódł wzrokiem po stacji i
otaczającym ją lesie na tyle na ile pozwolił mu na to szybko
zapadający zmrok.
-Sam pan tutaj siedzi ? - zapytał
łypiąc na właściciela spod krzaczastych rudych brwi.
-Taa odkąd żona zmarła. Sprzedałem
mieszkanie w Sokółce i przeprowadziłem się tutaj. Emerytura i to
co tu zarobię pozwala jako tako przeżyć choć klientów coraz
mniej. A Pan ? Jedzie Pan w stronę granicy?
-Tak podobno Białorusini wynaleźli
szczepionkę, chcę się tam przedostać.
-Ach szczepionkę...-odchrząknął
staruszek lekko zakłopotany - ale na co szczepionkę?
-No jak to nie wie Pan co się dzieje
na świecie?
-Wiesz Pan...nie za bardzo mnie to
interesuje dopóki listonosz co miesiąc przynosi mi gotówkę, jeśli
mnie Pan rozumie. - kierowca skinął głową - Tu telewizor odbiera
tylko jedynkę a ja i tak nie lubię go oglądać. Z przyzwyczajenia
oglądam tylko "Modę na sukces" ale to tylko dlatego, że
z żoną oglądaliśmy i tak się jakoś przyzwyczaiłem ale dzisiaj
już nie było. Tylko wiadomości jakieś więc wyłączyłem. A tak
a propos wie pan jak nazywa się jedyny Forrester, który nie spał z
Brook z serialu? Subaru forester - dziadek zaniósł się śmiechem
zginając się wpół po chwili śmiech zmienił się kaskadę
strzelającego kaszlu - Cholerne papierosy. - zaklął - no ale mówił
coś pan o lekarstwie.
-O szczepionce - poprawił go - gdyby
posłuchał Pan tych wiadomości, to dowiedział by się Pan, że na
świecie bardzo szybko rozprzestrzenia się choroba. Ludzie wariują
i atakują innych ludzi próbując ich zjeść. Na razie nie ma na to
lekarstwa ani szczepionki a każdy ugryziony zostaje zarażony i sam
zaczyna atakować zdrowych ludzi. Mi samemu udało się wydostać z
Warszawy i uciec aż tu. Znaczy nie do końca samemu. Z tyłu śpią
jeszcze moje dzieci.
Oczy staruszka spoważniały gdy
usłyszał co opowiada jego pierwszy tego dnia klient. Po chwili
odwrócił wzrok w stronę tylnych drzwi Toyoty próbując dostrzec
coś przez przyciemniane szyby luksusowego auta. Zmierzch nie
zamierzał mu tego ułatwić.
-Niestety jesteśmy tu tylko we trójkę.
Moja żona...moja żona nie miała tyle szczęścia. - wzrok kierowcy
stężał a on sam wbił go głęboko w betonowy podjazd stacji.-
Musieliśmy zatankować, zapaliła się już rezerwa, to było
piętnaście kilometrów za Warszawą, ja nalewałem paliwo a żona
miała za nie w tym czasie zapłacić...rzucić cholerne pieniądze
na ladę i iść z powrotem do samochodu...gdy doszła do lady kasjer
obrócił się w jej stronę...zobaczyłem przez szybę jak cofa się
krok za krokiem przerażona...czemu szła tyłem cholera, czemu się
nie odwróciła - z kącika oka na czubek buta kierowcy spadła łza
- gdyby się odwróciła zobaczyła by za sobą drugiego chorego.
Ugryzł ją prosto w szyję. Z miejsca, w którym stałem widziałem
jak krew trysnęła z przerwanej tętnicy a ona upadła. - kierowca
spojrzał na właściciela stacji szklistymi oczami - podbiegłem w
kierunku budynku stacji, żeby jej jakoś pomóc ale po chwili sama
podniosła się na nogi i "widząc" mnie przez szybę
wyciągnęła w moją stronę ręce i krok za krokiem zaczęła iść
w moim kierunku. Wiedziałem, że to już koniec. Cofnąłem się do
auta w samą porę bo do drzwi, które zostawiłem otwarte doczołgał
się taki chory bez nóg i próbował dostać się do dzieci.
Rozwaliłem mu łeb pojemnikiem do mycia szyb i czym prędzej
uciekłem.- kierowca podciągnął nosem.
-Cholera Panie jeśli mówisz Pan
prawdę to chyba dobrze, że mieszkam na takim zadupiu, tu to chyba
nie dotrą.
-Ma pan szansę. Z tego co wiem oni
muszą jeść. Muszą się żywić a ugryzienie powoduje infekcję a
chorzy chorych nie zjadają więc jak zabraknie zdrowych ludzi to
chorzy nie będą mieli się czym odżywiać i sami padną. Pytanie
ile to potrwa.- kierowca otworzył bagażnik i wyjął z niego
butelkę wody
W tym momencie w szybę od strony
tylnego siedzenia uderzyła mała rączka. Staruszek podskoczył
wyraźnie przestraszony. Uderzenie powtórzyło się drugi i trzeci
raz.
-Obudziły się...moje dzieci. Chciałby
je Pan poznać - zapytał z dziwnym uśmiechem kierowca.
-Czemu nie odpowiedział staruszek.
Rudy mężczyzna obszedł samochód i
otworzył drzwi. Staruszek w gęstniejącym mroku pochylił się by
spojrzeć na pasażerów w bladym świetle samochodowej lampki.
Dwójka maluchów przypiętych pasami do dziecięcych fotelików jak
na komendę wyciągnęła w jego stronę zakrwawione rączki i
rozdziawiła usta próbując go ugryźć. Dziadek obrócił się
przerażony w stronę kierowcy i w ostatniej chwili ujrzał lecący w
stronę jego głowy ciężki klucz do zmiany opon.
Po kilku minutach kierowca ostrożnie
wyciągną z tylnego siedzenia resztki zwłok właściciela stacji,
rzucił je koło dystrybutora i z rozmachem zatrzasnął tylne drzwi.
-Samochód zatankowany...
...dzieci najedzone...
...możemy ruszać.